30 stycznia 2013

Obnaż swoje kompleksy - idź do telewizji

Znowu post inspirowany. Tym razem przez niezadowoloną ze swojej fizjonomii Kathy'ę Leonię (wybacz Kochana, ale nie wiem czy tak odmienia się Twoje pseudo).

Moi Drodzy, czy włączacie czasem niemiecki kanał TVN? Jeśli nie, to mój post będzie super/ekstra/mega fantastyczny, a jeśli tak... to doczytajcie do końca i zostawcie wrażenie w swoim komciaku (nie proszę, żebyście mnie obserwowali, bo takowych tabel nie prowadzę :P).

Otóż na tym kanale, od niedawna leci taki program, który traktuje o chirurgii plastycznej. Oczywiście był casting na najbardziej zdeformowanego trolla, bo przecież taki zwykły troll z krzywym nosem to za mało, żeby zaciekawić przeciętną kurę domową liczącą na prawdziwego maszkarona, który dzięki skalpelowi przemieni się w bóstwo niebiańskie. Jeśli macie jakieś deformacje, które przypominają te, jakie mogły powstać po walce z Freddy'm Kruegerem lub nosiłyście przez 9 miesięcy w sobie pasożyta, który wydoił Wasze cyce, a z brzucha zrobił osobny organizm, to ten program jest miejscem idealnym dla Was.

Szczególnie w pamięci zapadła mi historia dziewczyny, która cierpiała z powodu... gigantycznych warg sromowych. Nie myślcie, że jestem jakąś debilką, która nie rozumie takich bolączek. Rozumieć, to ja rozumiem, ale nie rozumiem, że z facetem do wyra to po ciemku idzie, a przed kamerą to nogi rozkłada i pokazuje swój defekt. Jeśli jest coś, czego się wstydzę, ale to mi bardzo przeszkadza, bo sprawia ból lub dyskomfort, to ciułam kasę, idę do dyskretnego aczkolwiek dobrego lekarza, który mi to zoperuje, a tym samym nie narażę się na komentarze na ulicy w stylu "a to ta, co se cipę w telewizji operowała".

Drugi przypadek, to postać transseksualisty/ki (nie wiem, czy kobieta z penisem, to transseksualistka, czy transseksualista), która chciała sobie poprawić wygląd piersi. Facet, który czuje się kobietą i chce się nią stać, musi sobie zrobić cycki - jasna sprawa. Piersi owej osoby były tragicznie brzydkie: niekształtne, krzywe, z bliznami po wcześniejszych operacjach i mnóstwem rozstępów - wiadomo, jak się naciągało skórę na implanty, to się porobiły rozstępy. Osoba ta, dość potężnej postury, zapragnęła, aby powiększono jej owe twory, które miały przypominać miękkie, miłe w dotyku kobiece piersi. Lekarz (skądinąd bardzo inteligentny, miły i... do rzeczy) odmówił, argumentując, że cyce i tak ma już wielkie, a jeśli schudnie, to będą jeszcze większe, więc nie ma co upychać do nich kolejnych dawek silikonu. Baba się zbulwersowała i se poszła... Teraz to już chyba nie będzie miała 14 randek w tygodniu, bo jak faceci to obejrzą i dotrze do nich, że owa dama dysponuję bronią masowego rażenia ukrytą w miejscu bobra to będą wysoce niezadowoleni z takiego towarzystwa. No chyba, że znajdą się tacy, którym nie przeszkadzają cycki w duecie z penisem w majtach.

Co trzeba zrobić, żeby oglądalność wystrzeliła w górę? Zaprosić gwiazdę! Maria Czubaszek, która zasłynęła ze swoich oburzających, skandalicznych wyznań o kilkukrotnym usunięciu ciąży (przynajmniej flaka po ciąży nie musi operować), została zakwalifikowana do tego programu z powodu opadających powiek (ja osobiście, gdybym była panią Czubaszek, to zadbałabym w te szponiaste pazury). Starej babie u schyłku życia potrzebna operacja na powieki... Taa... Ale skoro za darmola, to se można jebnąć nowe powieczki.

Zadziwiające jest, że osoby, które mają takie deformacje figury i panicznie boją się pokazać nago przed swoim mężem, czy chłopakiem, przychodzą do telewizji i właściwie bez skrępowanie pokazują to, czego wolałyby nie oglądać. Kasa robi swoje...

25 stycznia 2013

Dobrze jest wyznaczać sobie cele

Oglądaliście może wczoraj na Polsacie film "Julie i Julia"? Jeśli nie, to zapoznajcie się z opisem filmu w Internecie, bo ten właśnie film natchnął mnie pomysłem na napisanie tego posta.

Leżąc wczoraj w swym ciepłym łóżeczku, przykryta kołderką i kocykiem z tygryskiem, doszłam do wniosku, że wyznaczanie sobie celów, to w gruncie rzeczy całkiem fajna sprawa. Weźmy na ten przykład bohaterkę wyżej wymienionego filmu, która w ciągu roku chciała upitrasić 524 potrawy z książki kucharskiej Julii Child. Niezły wynik, jeśli weźmie się pod uwagę, że dziennie trzeba przyrządzić co najmniej dwie potrawy. To zadanie wymagało od niej sporego samozaparcia i wytrwałości. Nie każdy jest w stanie pracować, prowadzić dom, gotować (nierzadko dość skomplikowane potrawy) i dzielić się z czytelnikami swego bloga codziennie nowymi osiągnięciami. No, ale to jest Ameryka, a tam przecież wszystko jest jakieś takie łatwiejsze (za płotem trawa jest zawsze bardziej zielona?). Ale w takim razie jakie cele może sobie wyznaczyć taki zwykły śmiertelnik jak ja? 
Schudnąć? Chętnie, ale po co? Nie wiem jak Wy, ale ja lubię swoje za duże cycki i zdecydowanie za dużą dupę.
Rzucić palenie? Nie rzucę... bo nie palę. Nigdy nie paliłam i palić nie będę.
Upichcić 524 potrawy w ciągu roku? Taa... prędzej poodcinałabym sobie wszystkie możliwe członki, które wystają z ciała na minimum 5 milimetrów, a reszta mego cielska zamieniłaby się rychło w żywą pochodnię. 
Znaleźć se faceta? No bez przesady, nie jestem samobójczynią. Nie szukam pasożyta, który tylko utrudni mi dojście do ostatecznej nirvany.
Polubić dzieci? Ni chu chu! (Jestem już zgorzkniałą, starą panną z kotem?)
Stać się w końcu miłą, dobroduszną prawie świętą Czerwoną Szminką? Podejrzewam, że to mogłoby mi zaszkodzić równie bardzo jak punkt o facecie. 
Przeczytać określoną liczbę książek? Bardzo chętnie. Gdybym tylko miała nieograniczony dostęp do jakiejkolwiek biblioteki, bo e-booki jakoś nie za bardzo mi wchodzą.  Ech.

Ale jest coś, co sprawiło by przyjemność mnie, a może i Wam, moi Drodzy Czytelnicy: postarać się nie zaniedbywać bloga na dłużej niż dwa tygodnie! Lubię pisać, lubię blogować, lubię komentować, lubię to kliknięcie pod palcami i pojawiająca się na ekranie litera, która jest efektem naciśnięcia na klawisz klawiatury, lubię gdy umysł łączy się z moim palcami i przelewa myśli, które potem - również Wy - możecie poznawać. Jedyne czego nie lubię w pisaniu to to, że nie piszę tak jakbym chciała. A chciałabym pisać co najmniej jak Chmielewska, Grochola i J.K. Rowling... razem wzięte rzecz jasna :P. 

18 stycznia 2013

"Głupota ma pewien urok, ignorancja nie." - Frank Zappa

Głupota to jeszcze nie zbrodnia, ale być głupim i mieć dzieci, to już tak...

Jakiś czas temu w jakimś programie informacyjnym typu Wiadomości bądź Fakty podawali taki oto news: dwie młode kobiety, które pod opieką miały swoje dzieci (1 rok i 5 lat) urządziły sobie imprezę, mocno zakrapianą alkoholem. Po przyjechaniu policji okazało się, że jedna ma ok 4 promili, a druga 3. Jedna z kobiet była w ciąży.

Posiadanie dzieci (biologicznych) jest ogólnodostępne - nie trzeba przechodzić specjalnych testów, nie bada się poziomu inteligencji, wystarczy pan i pani, która akurat ma dni płodne i bum! jest mały bejbik.(Ktoś ciekawy jak ten proces wygląda? Zapraszam na strony z końcówką porn). Jeśli bejbik ma szczęście i jakoś przeżyje okres niemowlęctwa, bo mamusia mimo braków nie jest nałogową pijaczką, i zaczyna zadawać pytania, to co taka mamusia, może przekazać takiemu małemu człowiekowi? No chyba niewiele.
(Bejbik pyta: mamusiu, a pani w telewizji mówiła, że inflacja rośnie, co to jest inflacja? 
A mamusia na to: nie wiem synku, mamusi to nie jest do niczego potrzebne... i tobie też nie będzie.)

Z tatusiem jest nieco prościej, bo zazwyczaj nie bierze on czynnego udziału w wychowanie swego potomka (ten system wychowania szczęście się powoli zmienia), a przez to nie przekazuje mu swego dyletanctwa.

Oglądając niektóre odcinki "Rozmów w toku", w których bezwstydnie prezentują się panny z ilorazem inteligencji wiadra, ogarnia mnie szok, gdy okazuje się, że posiadają one dzieci. Ja osobiście nie powierzyłabym im pod opiekę chomika, a co dopiero dziecka. Głupota rodzi patologię! Może nie pod względem wiktu i opierunku, bo głupi ludzie w wielu przypadkach umieją się idealnie zaopiekować dzieckiem. Pisząc "patologia" mam na myśli patologię intelektualną, która nie gwarantuje rozwoju intelektualnego (nie mówię o wykształceniu), nie rozwija młodego człowieka w wielu sferach, nie poszerza horyzontów, nie daje perspektyw. Mając głupich rodziców, dla których liczy się tylko sfera materialna, można być pewnym, że potomstwo takiej pary też jakąś wielką miłością do zrozumienia świata pałać nie będzie.

Jednak głupota ma też swoje dobre strony. Będąc głupim nie wymagamy za dużo. Łatwiej znaleźć nam osobę, która będzie na naszym poziomie, nie musimy widzieć w niej kogoś, kto nas ulepszy, kto pokaże nam to, czego my sami nie widzimy. Głupota wymaga tylko podstawowych rzeczy... dla ciała. Umysł dla głupoty nie istnieje.

3 stycznia 2013

Najgłupsze zdanie świata

Zastanawialiście się, jakie zdanie jest najgłupsze? Pomińmy wszystkie te, które wypowiadają ludzie ograniczeni przez swoją inteligencję, a skupmy się na tych, które brzmią mądrze, ale ich przekaz jest niedorzeczny. Ja mam takie zdanie, czytałam je nierzadko na Waszych blogach, czytałam w książkach i słyszałam w różnych okolicznościach. Na początku nie było ono dla mnie głupie, bo mnie nie dotyczyło... nie, dotyczyło mnie, ale akurat wtedy historia związana z tym zdaniem już dawno zabliźniła się w moim sercu, więc po co kazać rozumowi na nowo te rany rozdzierać... Od jakiegoś czasu jednak powstały nowe zadrapania, które z czasem przerodziły się w wielką, ciągle krwawiącą ranę.

Miałam przyjaciela. Jeżeli miałam, to on nie był moim przyjacielem, a jeśli to był przyjaciel, to wciąż nim jest. 

Zdarzają się chwile, kiedy budzę się w środku nocy i myślę o tym... Myślę, czy to była przyjaźń, czy po prostu znajomość na chwilę, kiedy akurat każde z nas potrzebowało bliskości kogoś z zewnątrz, kto będzie mógł obiektywnie spojrzeć na nasze życiowe dylematy, kogoś kto będzie umiał sprawić, żeby nasza twarz pojaśniała od uśmiechu. To dziwne, że nigdy nie spotkaliśmy się, nigdy nie poczuliśmy wzajemnego dotyku, a jednak byliśmy dla siebie kimś naprawdę ważnym. Te długie godziny, kiedy gorączkowo klikaliśmy w klawiatury, żeby przekazać sobie jak najwięcej ciepła i troski, te niekończące się rozmowy przez telefon, kiedy nawet alternatywny świat Toma i Jerry'ego był interesującym tematem, to wszystko minęło tak szybko... Brutalnie zerwana została ta niewidzialna nić, która tworzyła między nami ten magiczny stopień porozumienia, który znany jest tylko nielicznym. Ja przestałam pisać, on przestał dzwonić - każde z nas nauczyło się żyć bez tego drugiego - ja nie czekałam, on nie myślał. 

Wielu z Was pewnie chciałoby zapytać: dlaczego, skoro tak dobrze się rozumieliście, to wszystko teraz jakoś się nie klei? Historia jest długa i raczej nie ma sensu jej przytaczać. Mogę napisać tylko tyle, że trudno jest się pogodzić z sytuacją, gdy dochodzi się do wniosku, że ktoś o tobie myśli: no, fajnie że jesteś, bo nie miałbym się komu wyżalić, fajnie że jesteś moją pocieszycielką. Nie chciałam być niczyim wycieruchem do wypłakiwania się, a przynajmniej nie tylko do tego. Ja dawałam z siebie ile mogłam, a tu się nagle okazuje, że to ja to wszystko trzymałam w kupie, bo gdy przestałam, on nie starał się zająć mojego miejsca w tej relacji. Nie miał chęci (?), żeby jakoś to podtrzymać. To było jak zimny prysznic, jak cholernie lodowaty prysznic, który spadł na mnie z siłą tajfunu. Po tych 3 latach ten deszcz nadal na mnie na leje, co prawda stał się trochę cieplejszy, może nawet przypomina teraz taki wiosenny kapuśniaczek, tylko co z tego, skoro ja nadal jestem mokra - skóra zrobiła się pomarszczona, twarda i nieprzyjemna... Zapytacie, czy to zakończyłam? Czy powiedziałam "nie dzwoń, nie pisz, zapomnij o mnie"? Nie, nie powiedziałam. Nie mogłam 3 lata temu, nie mogę i teraz. Gdzieś w środku mam pewnie nadzieję, że będzie lepiej, że się jakoś ułoży, że tamte rozmowy o Tomie i Jerrym kiedyś wrócą. Jednak wiem, że nie wrócą, że pewnie nadal będziemy w tym zawieszeniu między wszystkimi tymi słowami, które nie jesteśmy sobie w stanie powiedzieć.

On często pyta, dlaczego do niego już nie piszę, a ja dzisiaj przeczytałam odpowiedź na to pytanie - nie piszę nie dlatego, że chcę go ukarać, nie piszę, bo nie mam mu już nic więcej do powiedzenia. 

Brakuje mi ciebie. P.s. Zawsze myślę o tobie. Niby wiem, że to prawda, ale nie mogę, nie potrafię zaufać na nowo, nie umiem zapomnieć... nie wiem czy chcę.