Ktoś kiedyś napisał tekst i muzykę, a Urszula Sipińska zaśpiewała piosenkę "Cudownych rodziców mam", a ja mogę spokojnie i z czystym sumieniem zaśpiewać cudownych sąsiadów mam, którzy zawsze służą wsparciem i pomocą, nie tyle mnie samej, co mojej mamie... Wiecie, mam takich super sąsiadów, że spokojnie mogłabym przerobić ich na tanią (!) mączkę kostną!
Niektórzy z Was wiedzą, że tak do końca to ja normalna nie jestem, i nie chodzi mi tu o moje dziwactwa, których jesteście świadkiem na tym blogu. Mózg mam całkiem sprawny - umiem powiązać przyczynę ze skutkiem, wiem ile to jest 250 ml i kto to jest Stephen Hawking i parę innych rzeczy też wiem, ale nie chcę się chwalić, żeby Was nie zawstydzać (pamiętajcie, skromność to moje drugie imię!). Jednak ciało me jest taką nietypową puszką Pandory, która to z każdym dniem ma dla mnie nowe plagi, klęski i cierpienia. No cóż, przywykłam. Shit happens! Jednak taki stan mojego zdrowia, według moich nieziemsko pomocnych i życzliwych sąsiadów, ma tylko i wyłącznie plusy, głównie finansowe.
Wczoraj przyjechały do mnie dwie panie z PCPR-u, żeby zaproponować mi dwutygodniowy wyjazd w góry. I jak dobrze pójdzie, to pewnie pojadę, a co mi szkodzi - w górach nigdy nie byłam, a że ten pobyt nie będzie gwoździem do trumny budżetu domowego, to - mimo moich obaw - zdecydowałam się pojechać. Moja serdeczna sąsiadka (baba lat chyba ponad 80) wyleciała biegiem do tych pań, które to pewnie nie wiedziały, gdzie mieszka ta wsiowa inwalidka i o mało nie wparowała im do samochodu z nadzieją, że powiedzą jej co mi przywożą w darze, na pewno to są pieniądze, więc trzeba się dowiedzieć ile i od kogo, bo potem trzeba zazdrościć i pierdolić po wsi banialuki, że mama na mnie żeruje. Pewnie że żeruje, bo przecież państwo daje jej tyle kasy na mnie, że opływa w luksusy - mieszkamy w ponad pięćdziesięcioletnim domu, który ostatni remont widział chyba za czasów Gierka... Ach, moje kalectwo to jak manna z nieba, każdemu polecam! Nie ma to jak mieć 26 lat i kwękać z bólu, że kręgosłup, że biodro, że noga, że żebra, że dupa - to było moim marzeniem od zawsze. A no i jeszcze zapomniałam wspomnieć, że żeby cokolwiek wyżebrać, czy to wózek, czy to jakieś środki na pozbycie się barier architektonicznych w domu, to trzeba okazywać się wszelkimi możliwymi orzeczeniami, bo to, że moje ciało wygląda jak korzeń mandragory nie wystarczy, trzeba łazić po lekarzach i prosić się, żeby łaskawie napisali oni zaświadczenie, że jestem nieuleczalnie chora. Wow, brawo dla naszej biurokracji.
Ludzie są naprawdę beznadziejnie głupi sądząc, że kalectwo ma jakiekolwiek dobre strony. Przecież gdybym była normalna to skończyłabym szkołę, poszukałabym sobie pracę, w której zarabia się więcej niż te marne ochłapy, za które każe mi wyżyć ZUS. Choćbym miała starym Włoszkom wycierać obesrane dupy i myć zgrzybiałym Włochom stare sflaczałe, rozlatujące się w rękach kutasy, to chętnie zamieniłabym się z każdą zdrową osobą byle tylko móc to robić, zostawiając im te wszystkie dobrodziejstwa, które rzekomo dostaję od państwa, a którymi próbuje ono wynagrodzić mi ból, ograniczenia, brak perspektyw na lepsze życie, strach, bo przecież nie jestem pewna, czy jutro się obudzę.
Fajnie jest, gdy dbasz o swoje dziecko, pielęgnujesz jak tylko możesz, poświęcasz czas, zdrowie i energię, bo chcesz, żeby żyło jak najdłużej w zdrowiu, a tu nagle życzliwi ci donoszą, że go ukrywasz, bo nie wyprowadzasz zimą na dwór bojąc się, żeby mu stopy nie odmarzły, bo krążenie jest słabe, bo nie chcesz, żeby znowu zachorowało na zapalenie płuc i ledwo co się nie wykończyło w szpitalu. Ludzie naprawdę potrafią podnieść na duchu wypruwającą sobie żyły matkę dziecka, które miało żyć 18 lat, a żyje już prawie 27.