Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest możliwa, to donoszę, że NIE!
Od kilku lat biłabym się z każdym, kto twierdziłby, że taka czysta przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest niemożliwa. Jednak teraz wypada mi jebnąć się w łeb i stwierdzić, że niestety moi Drodzy, po jakimś czasie uczucia wymykają się spod kontroli... Przyjaźń zostaje, ale od tej pory trzeba brać pod uwagę uczucia strony, która chciałaby więcej... To ON chciałby więcej (1.08.13r.).
8 sierpnia 2013
13 czerwca 2013
TAG
Otrzymałam nominację od Myszy i pośród wkurwiającego bzyczenia much, które w moim pokoju urządziły chyba jakąś kolonię, postaram się odpowiedzieć na zadane mi pytania:
1. Jaka jest tajemnica, której rozwiązanie najbardziej chcesz poznać, choć wiesz, że to trudne lub niemożliwe?
Hmm...
2. Czy boisz się myszy?
Ogólnie nie boję się gryzoni, nie tylko myszy. Oczywiście nie bawiłabym się z dzikim szczurem wędrownym i nie brałabym w ręce mysz polnych i nie mówiłabym do nich niu niu niu, jaka słodycz, bo jednak ugryzień się trochę obawiam.
3. Jaki jest twój ulubiony język obcy?
Kiedyś niemiecki. A dlaczego? Bo byłam szaleńczo zakochana w Martinie Schmicie i Swenie Hannawaldzie:p. Teraz już mi przeszło. Obecnie nie mam ulubionego języka.
4. W jaki sposób chciałabyś być pochowana? Jakie jest twoje ulubione święto?
Pytanie z pochówkiem jest trochę... niecodzienne, a że moja mama drze się na mnie jak mówię o śmierci, więc je pominę. Jeśli chodzi o święto, to chyba nikogo nie zaskoczę jak powiem, że Boże Narodzenie.
5. Jaka jest najohydniejsza rzecz jakąkolwiek zjadłaś?
Tak Myszo, kiedyś też miałam przygodę z dżdżownicą, ale na szczęście nie doszło do konsumpcji... Jadłam mózg wieprzowy (oczywiście nie surowy) np. W smaku całkiem niezłe. Może być? Odpowiednio ohydne?
6. Jaka byłaś pięć lat temu?
Trudne pytanie i zupełnie nie wiem jaka byłam pięć lat temu. Chyba milsza, grzeczniejsza, uczynniejsza i bardziej przejmowałam się tym, co ktoś o mnie pomyśli.
7. Kosmici - z czym to zjesz?
Gdy pomyślę, że we Wszechświecie możemy być tylko my... to czuję się bardzo samotna.
8. O czym myślisz, gdy patrzysz w niebo nocą?
Nocne niebo działa na mnie bardzo uspokajająco i refleksyjnie, więc zazwyczaj prowadzę wtedy długie rozmowy sama z sobą na tematy wszelakie.
Jak to mam w zwyczaju, nie nominuję nikogo.
6 czerwca 2013
Program śniadaniowy - wylęgarnia tępoty
Siedzę sobie, bodajże to było przedwczoraj i oglądam "Dzień dobry TVN"... Nie jestem stałym widzem tego programu, gdy prowadzi go moja ulubiona Sztywna Jak Dyszel Od Wozu Pani Pieńkowska, ale włączyłam , może akurat w tym jednym programie Pani Jolanta się nie zbłaźni jakimś durnym żartem, którego sens będzie znać tylko ona. A poza tym czasami zdarzy się, że w takich programach śniadaniowych pojawi się gość, od którego mądrość życiowa będzie bić z oczu i nie opowie o tym jak zrobić zdrową kupkę. Niestety nie doczekałam się ani Jerzego Stuhra, ani Andrzeja Seweryna, ani nawet Henryki Krzywonos... Patrzę na dolny pasek, w którym zazwyczaj prezentowane są kolejne tematy i moim oczom ukazuje się taki mniej więcej tekst: Joanna Jabłczyńska opowie o tym, co jeść, żeby w dniu ślubu wyglądać smukło i pięknie. Kurwa - myślę - odkąd to Joanna Jabłczyńska jest ekspertem w sprawie ślubów i diet?! Ba, odkąd to Joanna Jabłczyńska jest zamężna? Widziałam wiele absurdalnych tematów, ale pomieszania absurdu z tępotą i debilizmem jeszcze nie było. Potem co prawda okazało się, że wyżej wymieniona pani pomagała tylko w tvn-owskiej kuchni przy gotowaniu jakichś lekkostrawnych dań przeznaczonych bardziej dla starych i chorych królików niż ludzi.
Ciekawa jestem, czy tylko u nas panuje taki d o b ó r tematów i gości do programów śniadaniowych, czy to jest już światowa tendencja... Przyznam się, że nie zdziwię się, jeśli za jakiś czas będziemy mieli ekspertów z Afryki, którzy będą nas uczyć jak radzić sobie z powodzią i Eskimosów, którzy będą dawać nam rady: jak radzić sobie z oparzeniami słonecznymi. Już nawet nie dziwi mnie to żonglowanie tematami - od matki Madzi po "Ona tańczy dla mnie", no ale...
Ciekawa jestem, czy tylko u nas panuje taki d o b ó r tematów i gości do programów śniadaniowych, czy to jest już światowa tendencja... Przyznam się, że nie zdziwię się, jeśli za jakiś czas będziemy mieli ekspertów z Afryki, którzy będą nas uczyć jak radzić sobie z powodzią i Eskimosów, którzy będą dawać nam rady: jak radzić sobie z oparzeniami słonecznymi. Już nawet nie dziwi mnie to żonglowanie tematami - od matki Madzi po "Ona tańczy dla mnie", no ale...
29 maja 2013
"Samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa." - E.M. Remarque
Nie jestem blogową ekshibicjonistką. Piszę o pierdołach - jakieś humorystyczne opowiastki z życia, które mają za zadanie poprawić Wam, moi Drodzy, nastrój. Czasem tylko dostaję pomieszania zmysłów i napiszę jakąś krótką elegię.
Ostatnio jestem bardzo zaangażowana w blogowanie... Taaa... sami wiecie jak bardzo dbam o moje Drobinki. Tak samo jak nie bloguję, tak też nie czytam Waszych wpisów. Nie będę się usprawiedliwiać i stulać brednie, że wiosna, że brak weny (na to, to ja akurat zawsze cierpię), że nie mam czasu, że bla bla bla... Szczerze Wam powiem, że przez ostatnie półtora miesiąca niewiele mnie obchodziły mój, jak i Wasze blogi. Nie będę Was przepraszać, bo nie czuję, że powinnam...
Jak to jest, gdy przez ponad miesiąc nie znaku życia od człowieka, na którym Wam bardzo zależy? Jak to jest, gdy przez ten czas chodzą Wam po głowie najgorsze myśli, łącznie z tą, że już nigdy nie powiecie mu, jak bardzo za nim tęsknicie? Jak to jest, gdy ból wypełnia każdą komórkę Waszego ciała i przeklinacie los za to, że nic nie możecie zrobić? Jak to jest, gdy nie mówicie o tym nikomu, bo nie chcecie ciągłych pytań "odezwał się?", "wiesz coś?", które tylko potęgują samotność? Jak to jest, gdy sami próbujecie jakoś ze sobą żyć udając przy okazji, że wszystko jest jak najbardziej w porządku? Jak to jest, gdy dopiero w nocy, kiedy nikt Was nie słyszy i nie widzi, płaczecie cicho w poduszkę i odganiacie od siebie najgorsze myśli? Jak to jest, gdy czujecie w środku taką wstrętną, lodowatą pustkę? Niestety na wszystkie te pytania znam odpowiedź... I mam nadzieję, że nie będę musiała już nigdy na nie odpowiadać.
23 maja 2013
Mutacja mózgów
Jak wiecie, jestem fanką horrorów - horrorów, które można by zakwalifikować do komedii, bo ostatnio innych nie widuję Odkąd mam dekoder do odbioru telewizji cyfrowej do moich podstawowych (czterech w szczytowym momencie pięciu) kanałów dołączyły jakieś cudaczne twory będące dziećmi (tak mi się wydaje) TVN-u, Polsatu i TVP. Na jednym z nich (nie pytajcie na którym, bo nie wiem) raz w tygodniu odbywa się emisja jakiegoś horroru, a że ta emisja nie jest o 24:00, to czasem zerknę, czymże tym razem zaskoczy mnie owa twórczość panów (pań też) producentów, aktorów, scenarzystów i cholera wie kogo jeszcze. I tak się składa, że te horrory (klasy -milion) opierają się głównie na jednym motywie - mutacja. Miałam już wątpliwy zaszczyt poznać historię o zmutowanych psach, zmutowanej skolopendrze, zmutowanym waranie, zmutowanym wężu i wężu, który zmutował się z piranią, z tego powstało coś o ciele węża i ryju piranii, jakaś zmutowana ośmiornica i coś, co posiada szczękoczułki (czy nogogłaszczki...) rzecz jasna zmutowane. Większości tych filmów oczywiście nie obejrzałam nawet w 1/3, ale nie trzeba posiadać inteligencji na poziomie Einsteina, żeby dojść do oczywistego wniosku, że tego typu filmy mają bardzo podobną fabułę, która kończy się w taki sam sposób - mutant pożera określoną liczbę ludzi, a gdy już nie może nic przełknąć i ledwo toczy się na swoich zmutowanych odnóżach przybywa bohater, który dysponuje jedynie kozikiem z harcerstwa i powala gada jednym, ale jakże skutecznym ciosem. Wraz ze śmiercią potwora kończy się film. Głupie? Jak chuj!
Do jakiego stopnia trzeba mieć zmutowany czerep, żeby tworzyć coś takiego?! Czekam z utęsknieniem na zmutowaną świnkę morską i hordę chomików, które zamiast estetycznie wyglądających kolbek i słodkiego pociągania z poidełek, będą się panoszyć po miastach i wyżerać ludzkie mózgi. (Jak ktoś wpadnie na taki pomysł, zmajstruje film o chomikach i nie podzieli się ze mną - pomysłodawczynią - udziałami z zysku, ma przesrane!) A oto scenariusz na ten film:
1. Słodka chomiczyca o imieniu Czu-Czu przez przypadek zjada parówkę z Constaru, po której zaczyna mutować. Mutuje przez miesiąc, dwa, trzy, aż w końcu rodzi małe chomiczątka, które rosną i rosną.
2. Po tygodniu chomiczątka są już wielkości wieprza, a po miesiącu byka buhaja.
3. Właściciele chomiczątek są oczywiście zachwyceni, jeżdżą z mutantkami po świecie, chwalą się nimi, trzepią kasę.
4. Pewnego dnia chomiczątkom zapominają dać jedzenie, a jak przychodzą dokarmiacze i chcą pogłaskać chomiczątka (głodne jak ćpunka na detoksie), wtedy jedno z chomiczątek robi chaps i już nie ma dokarmiacz rączki. Oczywiście chomiczątka uciekają i szukają jedzenia, a że już zasmakowali w ludzkim mięsie, więc do ziarenek, warzywek już nie wrócą.
5. Przez 80% filmu panoszą się po jakimś zapyziałym mieście i po kolei pożerają mieszkańców. Rozmnażają się też, a jakże.
6. Potem to już wiadomo - kilku mieszkańców, którzy pozostali przy życiu zaczynają morderczą walkę o przeżycie. Ostatni, który ocalał skupia się i wymyśla jak pozbyć się gniazda.
7. Pokonuje chomiczątka i już. The End!
Gud ajdija? :D
8 maja 2013
30 day challenge (dzień 1)
W końcu nastał ten długo oczekiwany dzień pierwszy tej przefantastycznej zabawy. Oto i poemat na moją cześć napisany przez Martę. Dziękuję :*.
"Zmuszona do myślenia tworzę ten pean o Czerwonej Szmince co ma bloga że hej!
Trafiłam na nią lat temu parę,
lecz pokornie skulona nie odzywałam się wcale.
Onieśmielona zimnej suki słowem
myślałam nie raz, jak zagaić rozmowę?
Och, rym ja Ci ten piszę siedząc w szkole i ucząc się durnot
próbuję wytworzyć jakiś poemat o Tobie.
Oddający mendowatość ostrego słowa Twego.
Chyba jednak spasuję
i post ten opublikuję."
Szymborska i Miłosz biją Ci brawa w niebie, Martusiu :D.
16 kwietnia 2013
Kobiety nie tyją!
Moje Drogie Panie, nadejszła w końcu wiosna! A co za tym idzie, trzeba rozebrać się ze swoich zimowych otulin i pokazać trochę ciała. Jeśli ciało jest sprężyste, szczupłe i powabne, to nie ma problemu - wyskakujemy z łachów i tyle. A co jeśli ciało nie jest idealne, że po zimie przytyło nam się troszku tu i troszku tam? No dobra, bez owijania w bawełnę - co jeśli urosła nam dupa do rozmiaru szafy, a bebech jest wielkości pontonu? Na tę okoliczność przesyłam Wam to:
13 kwietnia 2013
Wielki Mocarz Steve
Głupich filmów stworzono wiele i wiele jeszcze powstanie. Jednak ja głupie filmy dzielę na pewne podgrupy:
a) głupie (komedie romantyczne),
b) głupsze (horror z "Laleczką Chucky" w roli głównej),
c) filmy ze Stevenem Seagalem.
I o tych ostatnich chciałabym dzisiaj napisać.
Tutaj Was może zaskoczę, ale ja naprawdę lubię Stevena Seagala i jego produkcje klasy zero. Jego filmy, a raczej filmy z jego udziałem, są tak beznadziejnie durne, że nie pobije ich ani "Zmierzch", ani najgorsza polska produkcja, których coraz więcej w naszym biednym kraju. Wracając jednak do filmów z panem wyżej wymienionym, to lubię w nich to, że nie zmuszają do myślenia, że jest w nich jakaś akcja - co prawda przewidywalna do granic możliwości, ale jeśli ktoś ma ochotę odpocząć, a niekoniecznie chce patrzeć na romansidła, to filmy z tej kategorii będą idealnym rozwiązaniem.
Z wiekiem Seagala spada inteligencja w jego filmach; im starszy tym głupsze robi filmy. Na przykład wczoraj oglądałam bodajże jego ostatnie* dzieło o wdzięcznej nazwie "Naprzeciw ciemności". Film ogólnie opowiada o wirusie, który zamienia ludzi w zombiako-wampiry okupujące szpital, w którym przebywa grupka zdrowych ludzi i trzeba ich uwolnić. I teraz pytanie za miliard punktów. Jak myślicie, kto zostanie wysłany do uwolnienia tych biedaków? Oczywiście Wielki Mocarz Steven (tym razem z kilkorgiem znajomych, którzy są tylko tłem dla potężnego Steve'a) uzbrojony w maczetę, którą siecze wszystko i wszystkich na niecodzienny tatar. Brakuje tam tylko surowego żółtka i ogóra, żeby móc zasiąść do stołu i zajadać pyszny posiłek.
Kto wchodzi w skład tej grupki szczęśliwców (?), którzy wszelkimi możliwymi sposobami chcą się wydostać z tego oblężonego szpitala? Oczywiście są to młodzi, pełni życia ludzie. Siostry braci, córki matek, ciotki siostrzeńców itd. Jak w każdym filmie musi też zaistnieć jakieś upośledzone dziecko, które naprawdę cudownym cudem jakoś uniknie śmierci w paszczach zombiako-wampirów. Upośledzone dziecko było fenomenalne. Wyobraźcie sobie. Szpital naszpikowany głodnymi zombiako-wampirami. Na każdym kroku czają się ich ohydne ryje, które czekają tylko na świeżą porcję ludziny. Upośledzone dziecko odłącza się od starszyzny, bo jest upośledzone i myśli, że samo na pewno sobie poradzi i uda mu się wyjść z tego szpitala. Łazi po korytarzach, rozgląda się, nikogo ani niczego nie spotyka, ale zauważa kocyk i poduszeczkę i co robi upośledzone dziecko? Urządza sobie drzemkę na korytarzu. No kurwa! - pomyślałam. W tym budynku jest milion krwiożerczych bestii, a tobie mały tępaku zachciało się spać?! I to na korytarzu?! Faktem jest, że akcja dzieje się w nocy, a dzieci w nocy śpią, a to, że coś biega po szpitalu i chce nas pożreć... Nieważne, sen jest najważniejszy. Niestety, ale tępota tego bachora nie została ukarana, bo w kulminacyjnym momencie, gdy wygłodniały zombiako-wampir już przygotowywał się do posiłku, nadszedł nie kto inny, jak Steve i posiekał potwora. A tak na marginesie. Co zrobiłoby każde normalne dziecko w wieku około 12 lat, gdyby znalazło się samo wśród takich stworów? Podejrzewam, że na początku zaczęłoby szukać jakiegoś schronienia, a gdyby to nie przyniosło oczekiwanego efektu, to zaczęłoby beczeć jak owca prowadzona na rzeź, między jednym rykiem, a drugim z pewnością posrałoby się ze strachu i samym smrodem z majtów przywabiło by całą hordę zombiako-wampirów. Jednak w filmach tej klasy, dzieci są upośledzone i zachowują się zupełnie nienormalnie.
Inny epizod. Dwójka bohaterów ucieka przed zombiako-wampirami, barykaduje się w magazynie szpitalnym i szuka drugiego wyjścia. Ale pomyliłby się ten, kto sądziłby, że po zabarykadowaniu pierwszych drzwi ile sił w nogach zaczną szukać drugiego wyjścia. Co to to nie. Najpierw trzeba... przejrzeć asortyment owego pomieszczenia. Chodzą, oglądają, szukają (cholera wie czego), rozglądają się... Robią wszystko, tylko nie to, co robiłby każdy normalny człowiek, który znalazłby się w takiej sytuacji, czyli ukryłby się, tudzież zaopatrzył się jakąkolwiek broń i starałby się jakoś przeczekać do rana (bo wtedy zombiako-wampiry zginą).
Film kończy się tym, że Wielki Mocarz Steve wychodzi ze szpitala z dwójką lub trójką ocalałych (wśród których jest dziecko opóźnione w rozwoju). Reszta została pożarta. The end!
* moje przypuszczenie, bo tak dokładnie to nie śledzę kariery pana S.
1 kwietnia 2013
Creative Blog Award
Zasady:
1. Wyróżnij 5 blogów (nie można wyróżnić osoby, od której dostało się wyróżnienie).
2. Poinformuj osoby wyróżnione o wyróżnieniu.
3. Umieść wyróżnienie na swoim blogu.
4. Podziękuj za wyróżnienie.
5. Opisz siebie w trzech słowach.
Marto, dziękuję Ci za to zaszczytne wyróżnienie. Padam do nóżek, całując je pokornie.
Jestem za leniwa na opisywanie siebie, więc tym razem zrobiła to Zminimalizowana. Jaka jestem według niej? Ano:
Wredną, ironiczną indywidualistka.
Nie typuję nikogo... :D
28 marca 2013
Bez komentarza...
Dzisiaj odbył się pogrzeb naszego sąsiada, który po kilku latach mieszkania na wsi wyprowadził się do Krakowa... i tam dokonał żywota. Oczywiście ze wsi wyruszyła delegacja, aby oddać ostatnie pożegnanie byłemu sąsiadowi. Po wszystkim moja mamusia przeprowadziła burzliwą rozmowę z jedną z delegatek, która tak się złożyło, że jest moją ciotką. Nie obyło się bez szczegółowej relacji z owej uroczystości, w której poruszyły kwestię tego, że ciało zostało skremowane...
Mama - I nad czym teraz płakać? Nad ciałem czy nad prochem?
26 marca 2013
30 day challenge (dzień 5)
Mimo że przeczytałam wiele książek, to trudno jest mi wybrać pięć, które byłyby moimi ulubionymi; albo czytam jakieś badziewia, albo trudno zadowolić mój gust pod tym względem. Jednak postaram się wymienić te, które pozostawiły we mnie jakiś ślad.
"Opowieść dla przyjaciela" - Halina Poświatowska
Przejmująca, momentami smutna autobiograficzna opowieść w formie listów do przyjaciela. Polecam!
"Oscar i Pani Róża" - Eric Emmanuel Schmitt
Jak oswoić śmierć? Niezwykle mądre rozmowy o przemijaniu, o życiu, o szczęściu...
"PS. Kocham Cię" - Cecylia Ahern
Książka o wielkiem miłości i jeszcze większej sile. O walce z samotnością, o radzeniu sobie bez ukochanej osoby.
Hannibal Lecter (Hannibal po drugiej stronie maski, Czerwony smok, Milczenie owiec, Hannibal) - Thomas Harris
Uwielbiam Hannibala Lectera... w pewien sposób nawet go podziwiam. Mój ulubiony bohater literacki!
"Kolekcjoner kości" - Jeffery Deaver
Lubuję się w mordach, szczególnie seryjnych! Najpierw obejrzałam film na podstawie tej książki, a dopiero po jakimś czasie sięgnęłam po książkę. Nie umiałabym powiedzieć, co było lepsze.
14 marca 2013
30 day challenge (dzień 4)
5 ulubionych cytatów. Tyle ma ich być, ale nie obiecuję, że zmieszczę się w tej liczbie. Wybaczcie.
"A ja myślę, że całe zło tego świata bierze się z myślenia. Zwłaszcza w wykonaniu ludzi całkiem ku temu nie mających predyspozycji." (Andrzej Sapkowski)
"Być może Bóg chciał, abyś poznał wielu złych ludzi, zanim poznasz tego dobrego, żebyś mógł go rozpoznać, kiedy on się w końcu pojawi." (Gabriel Garcia Marquez)
"Zawsze uśmiechaj się do życia, przecież kiedyś musi się zrewanżować!" (panna.filozof)
"Takie mam zasady. Jeśli ci się nie podobają, mam też inne..." (Gaucho Marx)
"Jestem samolubna, niecierpliwa i trochę niepewna siebie. Popełniam błędy, tracę kontrolę i jestem czasami ciężka do zniesienia. Ale jeśli nie potrafisz znieść mnie, kiedy jestem najgorsza, to cholernie pewne, że nie zasługujesz na mnie, gdy jestem najlepsza." (Marylin Monroe)
"Zawsze będziesz moim przyjacielem - za dużo wiesz." (?)
"Nie chcę się skarżyć na swój los.Nie proszę o więcej niż dać możesz.I ciągle mam nadzieję,Że chyba wiesz co robisz, Boże?" (?)
6 marca 2013
Cudownych sąsiadów mam
Ktoś kiedyś napisał tekst i muzykę, a Urszula Sipińska zaśpiewała piosenkę "Cudownych rodziców mam", a ja mogę spokojnie i z czystym sumieniem zaśpiewać cudownych sąsiadów mam, którzy zawsze służą wsparciem i pomocą, nie tyle mnie samej, co mojej mamie... Wiecie, mam takich super sąsiadów, że spokojnie mogłabym przerobić ich na tanią (!) mączkę kostną!
Niektórzy z Was wiedzą, że tak do końca to ja normalna nie jestem, i nie chodzi mi tu o moje dziwactwa, których jesteście świadkiem na tym blogu. Mózg mam całkiem sprawny - umiem powiązać przyczynę ze skutkiem, wiem ile to jest 250 ml i kto to jest Stephen Hawking i parę innych rzeczy też wiem, ale nie chcę się chwalić, żeby Was nie zawstydzać (pamiętajcie, skromność to moje drugie imię!). Jednak ciało me jest taką nietypową puszką Pandory, która to z każdym dniem ma dla mnie nowe plagi, klęski i cierpienia. No cóż, przywykłam. Shit happens! Jednak taki stan mojego zdrowia, według moich nieziemsko pomocnych i życzliwych sąsiadów, ma tylko i wyłącznie plusy, głównie finansowe.
Wczoraj przyjechały do mnie dwie panie z PCPR-u, żeby zaproponować mi dwutygodniowy wyjazd w góry. I jak dobrze pójdzie, to pewnie pojadę, a co mi szkodzi - w górach nigdy nie byłam, a że ten pobyt nie będzie gwoździem do trumny budżetu domowego, to - mimo moich obaw - zdecydowałam się pojechać. Moja serdeczna sąsiadka (baba lat chyba ponad 80) wyleciała biegiem do tych pań, które to pewnie nie wiedziały, gdzie mieszka ta wsiowa inwalidka i o mało nie wparowała im do samochodu z nadzieją, że powiedzą jej co mi przywożą w darze, na pewno to są pieniądze, więc trzeba się dowiedzieć ile i od kogo, bo potem trzeba zazdrościć i pierdolić po wsi banialuki, że mama na mnie żeruje. Pewnie że żeruje, bo przecież państwo daje jej tyle kasy na mnie, że opływa w luksusy - mieszkamy w ponad pięćdziesięcioletnim domu, który ostatni remont widział chyba za czasów Gierka... Ach, moje kalectwo to jak manna z nieba, każdemu polecam! Nie ma to jak mieć 26 lat i kwękać z bólu, że kręgosłup, że biodro, że noga, że żebra, że dupa - to było moim marzeniem od zawsze. A no i jeszcze zapomniałam wspomnieć, że żeby cokolwiek wyżebrać, czy to wózek, czy to jakieś środki na pozbycie się barier architektonicznych w domu, to trzeba okazywać się wszelkimi możliwymi orzeczeniami, bo to, że moje ciało wygląda jak korzeń mandragory nie wystarczy, trzeba łazić po lekarzach i prosić się, żeby łaskawie napisali oni zaświadczenie, że jestem nieuleczalnie chora. Wow, brawo dla naszej biurokracji.
Ludzie są naprawdę beznadziejnie głupi sądząc, że kalectwo ma jakiekolwiek dobre strony. Przecież gdybym była normalna to skończyłabym szkołę, poszukałabym sobie pracę, w której zarabia się więcej niż te marne ochłapy, za które każe mi wyżyć ZUS. Choćbym miała starym Włoszkom wycierać obesrane dupy i myć zgrzybiałym Włochom stare sflaczałe, rozlatujące się w rękach kutasy, to chętnie zamieniłabym się z każdą zdrową osobą byle tylko móc to robić, zostawiając im te wszystkie dobrodziejstwa, które rzekomo dostaję od państwa, a którymi próbuje ono wynagrodzić mi ból, ograniczenia, brak perspektyw na lepsze życie, strach, bo przecież nie jestem pewna, czy jutro się obudzę.
Fajnie jest, gdy dbasz o swoje dziecko, pielęgnujesz jak tylko możesz, poświęcasz czas, zdrowie i energię, bo chcesz, żeby żyło jak najdłużej w zdrowiu, a tu nagle życzliwi ci donoszą, że go ukrywasz, bo nie wyprowadzasz zimą na dwór bojąc się, żeby mu stopy nie odmarzły, bo krążenie jest słabe, bo nie chcesz, żeby znowu zachorowało na zapalenie płuc i ledwo co się nie wykończyło w szpitalu. Ludzie naprawdę potrafią podnieść na duchu wypruwającą sobie żyły matkę dziecka, które miało żyć 18 lat, a żyje już prawie 27.
4 marca 2013
30 day challenge (dzień 3)
Już się pewnie zastanawiacie: a gdzie dzień pierwszy, a gdzie dzień drugi? Ano nie ma. Dnia drugiego nie będzie wcale, bo co może być ciekawego w komputerze, kilku książkach i telefonie? A co z dniem pierwszym? W pierwszym dniu trzeba się przedstawić... ale przecież stali czytelnicy mnie znają, a nowi... no cóż, nowi muszą poczekać, aż Marta w końcu zepnie poślady i stworzy poemat o mojej osobie i w bezceremonialny sposób obnaży wszystkie zakamarki mojej plugawej duszy.
Poza tym jak wiecie, lubię wszystko podporządkowywać tak, żeby mi pasowało, więc nie ma chyba nic dziwnego w tym, że zaczynam od dnia trzeciego, pomijam dzień drugi i pominę pewnie kilka innych dni, które wymagają zdjęć np. przyjaciół...
A oto i mój pulpit:
27 lutego 2013
Narkotycznie, psychodelicznie i muzycznie
"Hej! Ja przed Tobą się rozbieramZrzucam zmięte, brudne myśliI przed Tobą umieramChore serce otwieramBez znieczulenia"
Kocham! Uwielbiam! Nie mogę przestać słuchać!
26 lutego 2013
Wkurw murowany!
- Skąd masz taki ładny szal?
- Z Tchibo...
- hahahahahahahahahahahahahahaha (żebyś się czasem nie zesrała z tego śmiechu, głupia kurwo!)
- Z Tchibo...
- hahahahahahahahahahahahahahaha (żebyś się czasem nie zesrała z tego śmiechu, głupia kurwo!)
25 lutego 2013
Łańcuszki
Pamiętam, że kiedy uczęszczałam do szkoły (a jak wiecie, było to dawno), to panowała łańcuszkomania! Różne, różniste łańcuszki docierały do moich rąk, po to tylko, żeby przepisać te bzdury Xrazy i "obdarować" innych tym dobrem narodowym, bo "ktoś w Ameryce Łacińskiej, kto nie wypełnił wymogów łańcuszka rychło zmarł z powodu ciężkich odmrożeń, których nabawił się w amazońskiej dżungli". Groza! Pisało się te pierdoły i rozsyłało dalej w nadziei, że już to do nas nie wróci. Na szczęście przychodzi takie coś, jak dorosłość i wysyła między innymi takie łańcuszki w niebyt, gdzie samoistnie umierają w zapomnieniu. Dzisiaj jednak, gdy bardziej spodziewałabym się bardziej mega wielkiego meteoru, który jak głosi przepowiednia ma pierdolnąć w nas już niebawem, bo jak wiadomo, nadchodzi ostatni Papież, który dopełni tych wyssanych z brudnego palce wizji, nagle moja mama przynosi... Nie mylicie się, ŁAŃCUSZEK!
Pewna sąsiadka ma zięcia i ten zięć był w... Watykanie, skąd udało mu się (jakim cudem, nie wiem) przywieźć przepis na... chleb spełniający życzenia! Dała ten magiczny przepis mojej mamie i jeszcze innej sąsiadce. Mama, jak przystało na pierwszą we wsi zaboboniarę, od razu zapaliła się do pomysłu upieczenia tego Bożego Dzieła, które to Dzieło ma różne wymagania: Dzieło nie lubi metalu, Dzieło lubi lniane ściereczki itd. Na końcu tego nabożnego przepisu jest dopisek "zjedz chleb i wypowiedz życzenie"... Magiczna lampa Alladyna, różka czarodziejka? Jeszcze nie wiem, ale jak dowiem się, czy spełnia on życzenia, to poinformuję Was.
16 lutego 2013
Liebster Award (kolejna odsłona)
Myślałam, że ta zabawa już dawno umarła śmiercią naturalną, ale niestety nie... Do odpowiedzi wytypowała mnie tym razem Melancolie Demon, a że pytania nie były jakieś infantylne, to postanowiłam, że co mi szkodzi...
1. Co
byś zrobiła, gdyby okazało się, że przespałaś dziesięć lat?
Byłabym
ciekawa co się zmieniło: jak potoczyły się losy moich znajomych, jak wygląda
obecna technologia. Nie żałowałabym, że coś mnie ominęło.
2. Czy
jesteś tolerancyjna? Uzasadnij.
Jeśli
chodzi o homoseksualistów, to w sumie mało mnie oni obchodzą. Obchodzą mnie
tyle samo, co każdy inny, obcy mi człowiek, dopóki ten obcy mi człowiek nie
gwałci mojej przestrzeni osobistej i zmysłu dobrego smaku. Przyznam się, że nie
rozumiem całego tego „ujawniania” się gejów. Czy ja latam i się chwalę, że jestem
heteroseksualna, ale lubię też popatrzeć na przystojną kobietę? Nie. To moja
sprawa! Po tym całym „ujawnieniu” się niektórzy mówią, że czują się wolni, nie
muszą już udawać... Yyy, ale co musieli udawać wcześniej? Podobny stosunek mam też do osób innej religii czy rasy - żyją sobie, to niech sobie żyją, co mi do nich.
Jestem
osobą kategorycznie nietolerancyjną tylko w jednej kwestii. W kwestii głupoty.
Głupota powinna byś piętnowana, a nie stawiana na piedestale i traktowana jako
sukces. Pokazanie dupy w gazecie – sukces. Latanie w programach typu „Big
Brother” z różowym jednorożcem i śmianie się jak osioł na kacu – sukces.
Kopulowanie na antenie – sukces. Wzorce intelektualne pokazywane są jako
ciekawostka przyrodnicza, a głupota jest wszędzie.
3. Co
Cię zachęciło do realizacji swojej pasji?
Mam
kilka pasji: czytanie książek, blogowanie, dzierganie. A co mnie zachęciło? Do
czytania książek zachęciła mnie babcia, która jako pierwsza pokazała mi, że
książki to coś więcej niźli tylko półkowy mebel. Blog założyłam z ciekawości, a
do dziergania zachęciła mnie... nuda.
4. Czy
uważasz, że rośliny także „czują” i wymagają szczególnej opieki, takiej jak
zwierzęta?
Jeśli
coś nie ma mózgu, to nie może czuć – taka jest moja teoria na ten temat.
5. Wolałabyś
oddać pieniądze fundacji na rzecz dzieci chorych na nowotwór czy schroniska?
Zdecydowanie
na schroniska. Wychodzę z założenia, że fundacji pomagających dzieciom o
wszelakich schorzeniach jest mnóstwo, a zwierzęta zawsze są „obiedzone” w tej
kwestii.
6. Wstydzisz
się swojego wieku? Uzasadnij.
Mam
26 lat, we wrześniu stuknie mi 27 i jestem z tego powodu bardzo zadowolona.
Nigdy nie wstydziłam się wieku, bo niby czemu? To, że będę udawać młodszą niż
jestem odmłodzi mnie? Nie. Zresztą „starzenie się” ma też swoje dobre strony;
dojrzewam, moje horyzonty poszerzają się o coraz to nowe rewiry, z wiekiem
przychodzi odwaga, stanowczość.
7. Co
sądzisz o mobbingu?
No
cóż, dziwne pytanie. Jeśli ktoś używa mobbingu, żeby coś uzyskać od drugiej osoby, to jest
śmieciem. Jednak uważam też, że osoby, które poddają się mobbingowi, bo chcą
utrzymać pracę, czy mają jakieś inne przesłanki, aby ulegać, są ciamajdami, bo
człowiek z człowiekiem może zrobić wszystko, ale człowiek, który pozwala, żeby
zrobiono mu wszystko...
8. Jaki
jest cel Twojego istnienia? Dlaczego żyjesz?
Gdybym
wiedziała po co żyję, to jaki byłby sens tego życia?
9. Czy
zgadzasz się ze stwierdzeniem: „Nic nie zdarza się przez przypadek”?
Oj,
zdecydowanie. Nie wierzę w przypadki. Jestem typową fatalistką.
10. Mianem
„dziwnych” oraz innych nazywasz...?
„Dziwni”
lub „inni” są dla mnie ludzie głupi; narkomani, alkoholicy, ludzie pozbawieni
swojego zdania, społeczne pasożyty.
7 lutego 2013
Total-badziew
Zbliżają się Walentynki - święto zakochanych, epileptyków i chorych psychicznie. Zakochanie to prawie jak choroba psychiczna, więc nie ma się czemu dziwić, że św. Walenty jest patronem i zakochanych i chorych psychicznie. Jednakże co może wyjść z zakochanego psychola? Ano mianowicie z tego dość osobliwego połączenia może wyjść tylko i wyłącznie total-badziew!
Moje Drogie Panie, czy zdarzyło się Wam dostać od swego ukochanego coś, co nadawałoby się tylko do wyrzucenia i to wyrzucenia pod osłoną nocy, przed wyjściem odziawszy się w czarno-brunatny prochowiec, coby nikt ze znajomych nie zauważył, że to Wy, dzierżąc w dłoni to paskudztwo, zmierzacie w kierunku pierwszego lepszego kontenera na śmieci? Podejrzewam, że w Waszym życiu, albo już coś takiego dostałyście, albo - nie chcę Was straszyć - dostaniecie.
Czego pod żadnym* pozorem nie dawajcie swoim ukochanym:
Maskotki:
Uroczy i słodki, prawda? Jest oznaką miłości, bo trzyma w łapkach serduszko z wyhaftowanym "Kocham Cię" - idealny prezent na Walentynki... Czy ja wyglądam na 5-letnie dziecko, które pragnie miliona miśków w różnych kolorach tęczy z serduszkami, żeby wiedzieć, że mnie kochasz? I co ja mam zrobić z tym gównem? Mam se postawić na półce między Kamasutrą a "Dziennikiem nimfomanki"? No bez jaj!
Poduszka ze zdjęciem:
Poducha ze zdjęciem... Tragedia! Przejaw bezguścia i braku jakiejkolwiek fantazji! Oczyma wyobraźni już widzę, jak mój ukochany wręcza mi ów podarek, a ja robię minę jak kot z zatwardzeniem i z wyrazem przerażenia na twarzy dziękuję za uroczy prezent. Cóż począć z tym? Wyrzucić nie wypada. Spać na tym? No nie bardzo, bo nie chcę się obudzić z drugim nosem czy trzecim uchem na twarzy. Położyć to gdzieś, żeby ciągle wpatrywać się w oblicze mojego chłopaka? W końcu porzygałabym się tym widokiem i na tym skończyłby się mój burzliwy związek. Ot co! To jedna z wielu rzeczy, z którymi nie wiadomo co zrobić - leży toto w domu, kurzem obłazi, brzydzieje z dnia na dzień, dupy na tym nie usadzisz, bo przecież jest na tym święte lico naszej miłości, więc trzymasz to dziadostwo w domu, mimo że nie możesz już na to patrzeć.
Kartki walentynkowe:
Są kartki, które są eleganckie, gustowne i piękne, ale są też takie, które budzą jedynie wstręt i obrzydzenie (jak to mówi moja mamusia, gdy pytam, co do mnie czuje). Wleźć do sklepu, wziąć pierwszą z brzegu kartkę ze standardowym "Kocham Cię" i nagryzmolić durnowaty wierszyk rodem z pamiętników nastolatek w stylu "to małe czerwone serduszko, niech powie ci na uszko, kto cię pokochał prawdziwie i żyć chce z tobą szczęśliwie", nie jest żadną sztuką, ale wybrać kartkę, która będzie niepowtarzalna i napisać w niej słowa, które osoba, do której je kierujemy, zapamięta na zawsze jest czymś, co potrafią nieliczni.
Wiadomo, że podarować swojej dziewczynie krem na zmarszczki czy antyperspirant też nie jest dobrym pomysłem, tak samo jak dać chłopakowi skarpety czy maszynkę do golenia.
Mam nadzieję, że Wasze Walentynki przebiegną bez zgrzytów i nie zostaniecie obarczeni upominkiem, który po jakimś czasie spocznie w zasłużonym miejscu na wysypisku śmieci.
O czymś jeszcze zapomniałam?
* to tylko moje subiektywne zdanie
2 lutego 2013
Best of the best
Zostałam wytypowana przez Mańkę do wskazania blogów, które najbardziej przypadły mi do gustu. Muszą mi wybaczyć osoby, które znam również na polu bardziej prywatnym. Wasze blogi kocham!
Kolejność przypadkowa.
Ciemna Masa pisze posty, które pomimo swojej długości, czytam zawsze z obłąkańczą ciekawością. Banalne epizody z życia opisane w sposób, który nie pozwala się nudzić. Myślę, że gdyby Ciemna Masa opisywała proces zakładania skarpet rano, to i tak nie mogłabym odejść, aż nie przeczytałabym jak się to wszystko skończyło.
Pamiętnik przez duże P! Huba-Buba pisze... bez cackania. Kawa na ławę! Nawet marudzenie w jej wykonaniu nie sprawia, że mam ochotę wyciągnąć mój otwarty w kieszeni nóż...
Na ten blog trafiłam niedawno; poleciła go Huba-Buba na swoim blogu. Macie ochotę poczytać o nudnej, bezbarwnej rzeczywistości zalanej wiadrem uszczypliwego sarkazmu i ciętego języka?
Lubię czytać blog Jakby Jej, bo ona zawsze pisze, jakby przed tym jak zasiądzie do komputera wypiła co najmniej 1/4 ż o ł ą d k o w e j g o r z k i e j.
15-latka, która pisze nie tylko o tym, jaka szkoła jest zła, a nauczyciele to stado harpii, które tylko czekają, aż biedny uczeń przekroczy prób przybytku, zwanego szkołą. Hey nie nudzi, nie smęci, nie kisi się w narzekaniu i użalactwie.
Nie typuję nikogo, jak ktoś chce, to niech się sam wytypuje :D.
30 stycznia 2013
Obnaż swoje kompleksy - idź do telewizji
Znowu post inspirowany. Tym razem przez niezadowoloną ze swojej fizjonomii Kathy'ę Leonię (wybacz Kochana, ale nie wiem czy tak odmienia się Twoje pseudo).
Moi Drodzy, czy włączacie czasem niemiecki kanał TVN? Jeśli nie, to mój post będzie super/ekstra/mega fantastyczny, a jeśli tak... to doczytajcie do końca i zostawcie wrażenie w swoim komciaku (nie proszę, żebyście mnie obserwowali, bo takowych tabel nie prowadzę :P).
Otóż na tym kanale, od niedawna leci taki program, który traktuje o chirurgii plastycznej. Oczywiście był casting na najbardziej zdeformowanego trolla, bo przecież taki zwykły troll z krzywym nosem to za mało, żeby zaciekawić przeciętną kurę domową liczącą na prawdziwego maszkarona, który dzięki skalpelowi przemieni się w bóstwo niebiańskie. Jeśli macie jakieś deformacje, które przypominają te, jakie mogły powstać po walce z Freddy'm Kruegerem lub nosiłyście przez 9 miesięcy w sobie pasożyta, który wydoił Wasze cyce, a z brzucha zrobił osobny organizm, to ten program jest miejscem idealnym dla Was.
Szczególnie w pamięci zapadła mi historia dziewczyny, która cierpiała z powodu... gigantycznych warg sromowych. Nie myślcie, że jestem jakąś debilką, która nie rozumie takich bolączek. Rozumieć, to ja rozumiem, ale nie rozumiem, że z facetem do wyra to po ciemku idzie, a przed kamerą to nogi rozkłada i pokazuje swój defekt. Jeśli jest coś, czego się wstydzę, ale to mi bardzo przeszkadza, bo sprawia ból lub dyskomfort, to ciułam kasę, idę do dyskretnego aczkolwiek dobrego lekarza, który mi to zoperuje, a tym samym nie narażę się na komentarze na ulicy w stylu "a to ta, co se cipę w telewizji operowała".
Drugi przypadek, to postać transseksualisty/ki (nie wiem, czy kobieta z penisem, to transseksualistka, czy transseksualista), która chciała sobie poprawić wygląd piersi. Facet, który czuje się kobietą i chce się nią stać, musi sobie zrobić cycki - jasna sprawa. Piersi owej osoby były tragicznie brzydkie: niekształtne, krzywe, z bliznami po wcześniejszych operacjach i mnóstwem rozstępów - wiadomo, jak się naciągało skórę na implanty, to się porobiły rozstępy. Osoba ta, dość potężnej postury, zapragnęła, aby powiększono jej owe twory, które miały przypominać miękkie, miłe w dotyku kobiece piersi. Lekarz (skądinąd bardzo inteligentny, miły i... do rzeczy) odmówił, argumentując, że cyce i tak ma już wielkie, a jeśli schudnie, to będą jeszcze większe, więc nie ma co upychać do nich kolejnych dawek silikonu. Baba się zbulwersowała i se poszła... Teraz to już chyba nie będzie miała 14 randek w tygodniu, bo jak faceci to obejrzą i dotrze do nich, że owa dama dysponuję bronią masowego rażenia ukrytą w miejscu bobra to będą wysoce niezadowoleni z takiego towarzystwa. No chyba, że znajdą się tacy, którym nie przeszkadzają cycki w duecie z penisem w majtach.
Co trzeba zrobić, żeby oglądalność wystrzeliła w górę? Zaprosić gwiazdę! Maria Czubaszek, która zasłynęła ze swoich oburzających, skandalicznych wyznań o kilkukrotnym usunięciu ciąży (przynajmniej flaka po ciąży nie musi operować), została zakwalifikowana do tego programu z powodu opadających powiek (ja osobiście, gdybym była panią Czubaszek, to zadbałabym w te szponiaste pazury). Starej babie u schyłku życia potrzebna operacja na powieki... Taa... Ale skoro za darmola, to se można jebnąć nowe powieczki.
Zadziwiające jest, że osoby, które mają takie deformacje figury i panicznie boją się pokazać nago przed swoim mężem, czy chłopakiem, przychodzą do telewizji i właściwie bez skrępowanie pokazują to, czego wolałyby nie oglądać. Kasa robi swoje...
25 stycznia 2013
Dobrze jest wyznaczać sobie cele
Oglądaliście może wczoraj na Polsacie film "Julie i Julia"? Jeśli nie, to zapoznajcie się z opisem filmu w Internecie, bo ten właśnie film natchnął mnie pomysłem na napisanie tego posta.
Leżąc wczoraj w swym ciepłym łóżeczku, przykryta kołderką i kocykiem z tygryskiem, doszłam do wniosku, że wyznaczanie sobie celów, to w gruncie rzeczy całkiem fajna sprawa. Weźmy na ten przykład bohaterkę wyżej wymienionego filmu, która w ciągu roku chciała upitrasić 524 potrawy z książki kucharskiej Julii Child. Niezły wynik, jeśli weźmie się pod uwagę, że dziennie trzeba przyrządzić co najmniej dwie potrawy. To zadanie wymagało od niej sporego samozaparcia i wytrwałości. Nie każdy jest w stanie pracować, prowadzić dom, gotować (nierzadko dość skomplikowane potrawy) i dzielić się z czytelnikami swego bloga codziennie nowymi osiągnięciami. No, ale to jest Ameryka, a tam przecież wszystko jest jakieś takie łatwiejsze (za płotem trawa jest zawsze bardziej zielona?). Ale w takim razie jakie cele może sobie wyznaczyć taki zwykły śmiertelnik jak ja?
Schudnąć? Chętnie, ale po co? Nie wiem jak Wy, ale ja lubię swoje za duże cycki i zdecydowanie za dużą dupę.
Rzucić palenie? Nie rzucę... bo nie palę. Nigdy nie paliłam i palić nie będę.
Upichcić 524 potrawy w ciągu roku? Taa... prędzej poodcinałabym sobie wszystkie możliwe członki, które wystają z ciała na minimum 5 milimetrów, a reszta mego cielska zamieniłaby się rychło w żywą pochodnię.
Znaleźć se faceta? No bez przesady, nie jestem samobójczynią. Nie szukam pasożyta, który tylko utrudni mi dojście do ostatecznej nirvany.
Polubić dzieci? Ni chu chu! (Jestem już zgorzkniałą, starą panną z kotem?)
Stać się w końcu miłą, dobroduszną prawie świętą Czerwoną Szminką? Podejrzewam, że to mogłoby mi zaszkodzić równie bardzo jak punkt o facecie.
Przeczytać określoną liczbę książek? Bardzo chętnie. Gdybym tylko miała nieograniczony dostęp do jakiejkolwiek biblioteki, bo e-booki jakoś nie za bardzo mi wchodzą. Ech.
Ale jest coś, co sprawiło by przyjemność mnie, a może i Wam, moi Drodzy Czytelnicy: postarać się nie zaniedbywać bloga na dłużej niż dwa tygodnie! Lubię pisać, lubię blogować, lubię komentować, lubię to kliknięcie pod palcami i pojawiająca się na ekranie litera, która jest efektem naciśnięcia na klawisz klawiatury, lubię gdy umysł łączy się z moim palcami i przelewa myśli, które potem - również Wy - możecie poznawać. Jedyne czego nie lubię w pisaniu to to, że nie piszę tak jakbym chciała. A chciałabym pisać co najmniej jak Chmielewska, Grochola i J.K. Rowling... razem wzięte rzecz jasna :P.
18 stycznia 2013
"Głupota ma pewien urok, ignorancja nie." - Frank Zappa
Głupota to jeszcze nie zbrodnia, ale być głupim i mieć dzieci, to już tak...
Jakiś czas temu w jakimś programie informacyjnym typu Wiadomości bądź Fakty podawali taki oto news: dwie młode kobiety, które pod opieką miały swoje dzieci (1 rok i 5 lat) urządziły sobie imprezę, mocno zakrapianą alkoholem. Po przyjechaniu policji okazało się, że jedna ma ok 4 promili, a druga 3. Jedna z kobiet była w ciąży.
Posiadanie dzieci (biologicznych) jest ogólnodostępne - nie trzeba przechodzić specjalnych testów, nie bada się poziomu inteligencji, wystarczy pan i pani, która akurat ma dni płodne i bum! jest mały bejbik.(Ktoś ciekawy jak ten proces wygląda? Zapraszam na strony z końcówką porn). Jeśli bejbik ma szczęście i jakoś przeżyje okres niemowlęctwa, bo mamusia mimo braków nie jest nałogową pijaczką, i zaczyna zadawać pytania, to co taka mamusia, może przekazać takiemu małemu człowiekowi? No chyba niewiele.
(Bejbik pyta: mamusiu, a pani w telewizji mówiła, że inflacja rośnie, co to jest inflacja?
A mamusia na to: nie wiem synku, mamusi to nie jest do niczego potrzebne... i tobie też nie będzie.)
Z tatusiem jest nieco prościej, bo zazwyczaj nie bierze on czynnego udziału w wychowanie swego potomka (ten system wychowania szczęście się powoli zmienia), a przez to nie przekazuje mu swego dyletanctwa.
Oglądając niektóre odcinki "Rozmów w toku", w których bezwstydnie prezentują się panny z ilorazem inteligencji wiadra, ogarnia mnie szok, gdy okazuje się, że posiadają one dzieci. Ja osobiście nie powierzyłabym im pod opiekę chomika, a co dopiero dziecka. Głupota rodzi patologię! Może nie pod względem wiktu i opierunku, bo głupi ludzie w wielu przypadkach umieją się idealnie zaopiekować dzieckiem. Pisząc "patologia" mam na myśli patologię intelektualną, która nie gwarantuje rozwoju intelektualnego (nie mówię o wykształceniu), nie rozwija młodego człowieka w wielu sferach, nie poszerza horyzontów, nie daje perspektyw. Mając głupich rodziców, dla których liczy się tylko sfera materialna, można być pewnym, że potomstwo takiej pary też jakąś wielką miłością do zrozumienia świata pałać nie będzie.
Jednak głupota ma też swoje dobre strony. Będąc głupim nie wymagamy za dużo. Łatwiej znaleźć nam osobę, która będzie na naszym poziomie, nie musimy widzieć w niej kogoś, kto nas ulepszy, kto pokaże nam to, czego my sami nie widzimy. Głupota wymaga tylko podstawowych rzeczy... dla ciała. Umysł dla głupoty nie istnieje.
Oglądając niektóre odcinki "Rozmów w toku", w których bezwstydnie prezentują się panny z ilorazem inteligencji wiadra, ogarnia mnie szok, gdy okazuje się, że posiadają one dzieci. Ja osobiście nie powierzyłabym im pod opiekę chomika, a co dopiero dziecka. Głupota rodzi patologię! Może nie pod względem wiktu i opierunku, bo głupi ludzie w wielu przypadkach umieją się idealnie zaopiekować dzieckiem. Pisząc "patologia" mam na myśli patologię intelektualną, która nie gwarantuje rozwoju intelektualnego (nie mówię o wykształceniu), nie rozwija młodego człowieka w wielu sferach, nie poszerza horyzontów, nie daje perspektyw. Mając głupich rodziców, dla których liczy się tylko sfera materialna, można być pewnym, że potomstwo takiej pary też jakąś wielką miłością do zrozumienia świata pałać nie będzie.
Jednak głupota ma też swoje dobre strony. Będąc głupim nie wymagamy za dużo. Łatwiej znaleźć nam osobę, która będzie na naszym poziomie, nie musimy widzieć w niej kogoś, kto nas ulepszy, kto pokaże nam to, czego my sami nie widzimy. Głupota wymaga tylko podstawowych rzeczy... dla ciała. Umysł dla głupoty nie istnieje.
3 stycznia 2013
Najgłupsze zdanie świata
Zastanawialiście się, jakie zdanie jest najgłupsze? Pomińmy wszystkie te, które wypowiadają ludzie ograniczeni przez swoją inteligencję, a skupmy się na tych, które brzmią mądrze, ale ich przekaz jest niedorzeczny. Ja mam takie zdanie, czytałam je nierzadko na Waszych blogach, czytałam w książkach i słyszałam w różnych okolicznościach. Na początku nie było ono dla mnie głupie, bo mnie nie dotyczyło... nie, dotyczyło mnie, ale akurat wtedy historia związana z tym zdaniem już dawno zabliźniła się w moim sercu, więc po co kazać rozumowi na nowo te rany rozdzierać... Od jakiegoś czasu jednak powstały nowe zadrapania, które z czasem przerodziły się w wielką, ciągle krwawiącą ranę.
Miałam przyjaciela. Jeżeli miałam, to on nie był moim przyjacielem, a jeśli to był przyjaciel, to wciąż nim jest.
Zdarzają się chwile, kiedy budzę się w środku nocy i myślę o tym... Myślę, czy to była przyjaźń, czy po prostu znajomość na chwilę, kiedy akurat każde z nas potrzebowało bliskości kogoś z zewnątrz, kto będzie mógł obiektywnie spojrzeć na nasze życiowe dylematy, kogoś kto będzie umiał sprawić, żeby nasza twarz pojaśniała od uśmiechu. To dziwne, że nigdy nie spotkaliśmy się, nigdy nie poczuliśmy wzajemnego dotyku, a jednak byliśmy dla siebie kimś naprawdę ważnym. Te długie godziny, kiedy gorączkowo klikaliśmy w klawiatury, żeby przekazać sobie jak najwięcej ciepła i troski, te niekończące się rozmowy przez telefon, kiedy nawet alternatywny świat Toma i Jerry'ego był interesującym tematem, to wszystko minęło tak szybko... Brutalnie zerwana została ta niewidzialna nić, która tworzyła między nami ten magiczny stopień porozumienia, który znany jest tylko nielicznym. Ja przestałam pisać, on przestał dzwonić - każde z nas nauczyło się żyć bez tego drugiego - ja nie czekałam, on nie myślał.
Wielu z Was pewnie chciałoby zapytać: dlaczego, skoro tak dobrze się rozumieliście, to wszystko teraz jakoś się nie klei? Historia jest długa i raczej nie ma sensu jej przytaczać. Mogę napisać tylko tyle, że trudno jest się pogodzić z sytuacją, gdy dochodzi się do wniosku, że ktoś o tobie myśli: no, fajnie że jesteś, bo nie miałbym się komu wyżalić, fajnie że jesteś moją pocieszycielką. Nie chciałam być niczyim wycieruchem do wypłakiwania się, a przynajmniej nie tylko do tego. Ja dawałam z siebie ile mogłam, a tu się nagle okazuje, że to ja to wszystko trzymałam w kupie, bo gdy przestałam, on nie starał się zająć mojego miejsca w tej relacji. Nie miał chęci (?), żeby jakoś to podtrzymać. To było jak zimny prysznic, jak cholernie lodowaty prysznic, który spadł na mnie z siłą tajfunu. Po tych 3 latach ten deszcz nadal na mnie na leje, co prawda stał się trochę cieplejszy, może nawet przypomina teraz taki wiosenny kapuśniaczek, tylko co z tego, skoro ja nadal jestem mokra - skóra zrobiła się pomarszczona, twarda i nieprzyjemna... Zapytacie, czy to zakończyłam? Czy powiedziałam "nie dzwoń, nie pisz, zapomnij o mnie"? Nie, nie powiedziałam. Nie mogłam 3 lata temu, nie mogę i teraz. Gdzieś w środku mam pewnie nadzieję, że będzie lepiej, że się jakoś ułoży, że tamte rozmowy o Tomie i Jerrym kiedyś wrócą. Jednak wiem, że nie wrócą, że pewnie nadal będziemy w tym zawieszeniu między wszystkimi tymi słowami, które nie jesteśmy sobie w stanie powiedzieć.
On często pyta, dlaczego do niego już nie piszę, a ja dzisiaj przeczytałam odpowiedź na to pytanie - nie piszę nie dlatego, że chcę go ukarać, nie piszę, bo nie mam mu już nic więcej do powiedzenia.
Brakuje mi ciebie. P.s. Zawsze myślę o tobie. Niby wiem, że to prawda, ale nie mogę, nie potrafię zaufać na nowo, nie umiem zapomnieć... nie wiem czy chcę.
Subskrybuj:
Posty (Atom)